W okienku zajaśniały dwa światełka... oczy Oficerowa, Rad był czegoś, uśmiechał się.
— I cóż... podobało się panu?...
Misza czuł, że mu wyschło w gardle — chwytał chciwie powietrze. Spojrzał z uwagą w piękne oczy... i nagle wydało mu się... tak tak... Oficerow musiał ten wiersz ułożyć... niema wątpliwości! odpowiedział więc po chwili cicho...
— Tak... bardzo mi się podoba... i czemuż pan myśli, że to wiersz zakazany?
— A jakżeby... przecież mówi o prawdzie! A co, czy nie stosowny dla Wasyla Nikitycza?
— Nie wiem... może... czy pan sam wierszy nie pisze?
— Ja? — spytał zdziwiony Oficerow. — Nie, gdzieżbym śmiał? Przecież... nie wolno chociaż będąc jeszcze we wojsku ułożyłem raz modlitwę...
— Co za modlitwę?
Przez kilka sekund była cisza... i znów zaszeleściło w kaźni:
— Boże, Ojcze, któryś jest w niebie! I czemuż pomiędzy ludźmi tyle srogości i rozgoryczenia?... Boże... czemu?
Pytanie to uderzyło Miszę w piersi, niby fala, objęło go i porwało... uczynił bez szelestu krok w tył, usiadł na brzegu pryczy, oparł się mocno plecami o kant pieca, wlepił oczy w drzwi i czekał na coś.
Oficerow mówił:
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.