w górę, wyprostowała się jak stalowa sprężyna, a oczy jej rozbłysły płomieniem gniewu.
Duma zapaliła się nagle w piersi Miszy, gorąco przeniknęło jego członki, znikło kędyś poczucie wstydu, zaćmiło mu się przed oczyma i poczuł młodzieńczą odwagę, zuchwalstwo. Rzucił się w tłum, który rozprysł się pod jego naporem jak błoto uliczne pod kamieniem, który w nie pada... ujrzał przed sobą wysokiego, barczystego człowieka w szarym szynelu żołnierskim i drżącym z gniewu głosem wykrzyknął
— Nie wolno bić, nieważ się bić!
— Doprawdy... a to straszna rzecz... a któż bije? — odparł sołdat i zaprzeczająco machnął ręką. Znużoną jego twarz wykrzywił pogardliwy grymas. Potem kładąc rękę na ramieniu Miszy, rzekł:
— Chodźno pan... proszę... bardzo proszę!
Misza widział ten grymas i uczuł w sercu ostre ukłucie.
— Nie pójdę! — wrzasnął rozwścieklony. — Nikt z nas nie pójdzie!... nie jesteśmy trzodą! Dosyć już gwałtów!
I wszystkie zasłyszane piękne słowa o wolności i godności ludzkiej popłynęły mu przez usta potokiem i uderzyły w tłum, budząc u jednych gniew, rozgoryczenie u innych.
Upojony własnym głosem, ogłuszony szaloną wrzawą wykrzykników, począł, niby iskra w kłębie dymu, krążyć w tłumie, nie zauważył nawet jak ktoś się z nim kłócił i jak go wreszcie porwano z tłumu. Dopiero w dorożce, w drodze do komisaryatu policyi, przyszedł do siebie.
Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.