Strona:Maksymilian Nowicki - Zapiski z fauny tatrzańskiéj (1867).djvu/9

Ta strona została przepisana.
[187]

takie daje schronienie, zkąd téż strzelcy tego rodzaju kryjówki żartobliwie kolibami zowią. Jak w takich razach prawie inaczéj być nie może, tak i my przez całą noc paliliśmy ogień, który nam wprawdzie był dogodny, ale za to mnóstwo zwierzątek nocą latających i światłem zwabionych pozbawił życia, jak to i po wszystkich sałaszach się dzieje. Nazajutrz, t.j. 9 września, miałem iść na Szczyt Gierlachowski; wszakże inaczéj się stało, albowiem raniutko już wybrało się nań ze Szmeksu liczne towarzystwo myśliwych na kozice, a naganiacze, z którymi się zszedłem we Wielkiéj na jéj górnym wale poprzecznym, dali mi do zrozumienia, że nie śmiem iść na szczyt wspomniany, abym nie popsuł panom polowania[1]. Trzeba było uledz konieczności, a nie mając ochoty iść do Szmeksu, zażądałem od Wali, aby mnie prowadził daléj okolicami, gdzie jeszcze nie byłem w latach 1864 i 1865. Wala oznajmił mi program, na który przystałem. Zbierając po kwiecistych upłazkach, szliśmy z Wielkiéj stokiem Gierlachu i daléj rumowiskami ku wyniosłéj dzikiéj dolinie, którą Wala nazwał Czwołą. Zanosiło się na burzę, a gdyśmy przybyli ku wieczorowi do téj doliny, gdzieśmy usłyszeli gwiżdżącego świstaka i obaczyli kozicę, dymiły się góry coraz groźniéj, gęste mgły objęły nas, a grzmoty srożyły się. Wala przyśpieszał coraz bardziéj kroku, aby przed zmierzchem jeszcze mógł rozpoznać jedyne miejsce, którędy, jak mówił, tylko kozica i człowiek bez zawrotu głowy może zejść do doliny położonéj z drugiéj strony Żelaznych Wrót i będącéj ramieniem doliny Mięguszowéj czyli jéj przybytkiem, jak się wyrażał Wala. Stanęliśmy wreszcie na końcu doliny Czwoły na ostréj przełączce pod Kończystą, z któréj najwięcéj wysterkami stroméj ściany czyli głazami w mowie Wali trzeba było złazić ku namienionéj głębokiéj dolinie, gdzie po rozdarciu się mgły zoczyłem na płacie śniegu kozicę, która nie rada z przybyszów, tupała nogą i gwizdała. Wala kazał mi się trochę zatrzymać na przełączce, a sam poszedł naprzód szukać drogi czyli raczéj bezdroża, poczém wnet zawołał, abym szedł za nim. W burzy i ulewie złaziliśmy milcząc najrozmaitszym sposobem po oblanéj ścianie, Wala i drugi góral obładowani rzeczami, ja zaś pudełkami z zdobyczami zoologicznemi, chroniąc ich starannie od zamoknięcia, lubo każde nieuważne stąpienie lub przypadkowe zaczepienie się suknią o ścianę narażało na złamanie karku. Dostaliśmy się wreszcie szczęśliwie do namienionéj doliny, gdzie malowniczo rozrzucone grupy limb są dogodnemi zimowiskami dla kozic, jak twierdził Wala. Nie było wszakże czasu do zastanawiania się nad tém, gdyż mieliśmy ztąd daleką jeszcze i mozolną drogę do głównéj doliny Mięguszowéj, dokąd zdążaliśmy do sałasza na noc. Burza nie ustawała, kolana moje trzęsły się nieznośnie, ściemniało się coraz bardziéj, że nie można było patrzyć pod nogi i zobaczyć, gdzie się ma stąpać, a przechodząc koło Stawu Rybiego (Popradowego) przypatrzyć się pstrągom licznie tam żyjącym. Pomimo

  1. Bliższe szczegóły téj wycieczki zawiera artykuł: Das Murmelthier und die Gemse der Tatra, zamieszczony w Krakauer Zeitung z 10, 11 i 12 września 1866 r.