Strona:Maksymilian Nowicki - Zapiski z fauny tatrzańskiéj (1868).djvu/11

Ta strona została przepisana.
(7)

kozic, nawet po naszéj stronie w turniach od Świnnicy po Wołoszyn. Strażnicy Wala i Sieczka, nasi przewodnicy, czuli się bardzo zadowoleni tém, żeśmy mieli dowód sumiennego pełnienia ich obowiązku. Bóg daj, aby tę sprawę i zinąd wspierano.
Wreszcie na dane hasło puściliśmy się w drogę z Krzyżnego ku głębokiéj i przepaścistéj dolinie Roztoki. Zejście do niéj stromém południowém zboczem jak z pieca na łeb, było nużącém i nie łatwém, zwłaszcza o zmroku; spuszczaliśmy się wszakże coraz głębiéj, aż noc zapadła i postanowiono nocować. Rozłożyliśmy się zatém w kosodrzewinie poniżéj ujścia dzikiéj i wysoko położonéj doliny Buczynowéj (1665 m. J.), a przewodnicy rozłożyli tęgi ogień buchający naokoło iskrami w noc ciemną i sporządzili wieczerzę, która acz bardzo skromna, smakowała wybornie. Posilonym wróciła wesołość, a gdy wkrótce i księżyc wypłynął zpoza Ludowéj-Turni na czysty strop niebios i oblał swém bladém światłem fantastyczne kształty czarnych turni, które nad nami dokoła stérczały, używaliśmy widoku nie do opisania zachwycającego, który wprawił nas w głębokie zadumanie i rozkołysał naszę wyobraźnię. W takim nastroju bylibyśmy niezawodnie całą noc bezsennie przepędzili, gdyby nie uwaga na konieczną potrzebę chociaż krótkiego snu dla pokrzepienia sił naszych, gdyż nas jeszcze kilkodniowa po górach czekała wędrówka. Ułożywszy się więc nogami ku ogniu na posłaniu sporządzoném z borowiny zroszonéj, a poleciwszy się opiece niebios i zdawszy się na dyskrecyą pryskającego ognia, że nas nie poparzy i nie spali jak liczne owady nocne, które znęcone jego blaskiem wlatywały w płomienie i w nich ginęły, po krótkiéj wesołéj gawędce już późno w noc sen skleił nam powieki, a był on snem słodkim, jakim się tylko po utrudzeniu i w czystéj bożéj przyrodzie zasypia.
17 sierpnia.
Minęła szczęśliwie noc cicha, pogodna, ale potężnie chłodna, a gdy już słoneczko ozłociło najwyższe szczyty, ruszyliśmy z noclegu daléj w drogę z zamiarem dojścia na noc do Rybiego czyli Morskiego Oka. Zboczem popod Kozi-Wierch zmierzaliśmy ku rozległéj ale dzikiéj dolinie Pięciu-Stawów. Przyszedłszy do niéj, rozeszliśmy się po krótkim odpoczynku w różne strony, każdy w celu badań, jakie miał na oku. Dr. Janota udał się na Kozi-Wierch, przez turystów jeszcze nie zwiedzony, i wykonał na szczycie pomiar wysokości (2312⋅5 m.), ja zaś z Dr. Czerkawskim zostaliśmy w dolinie przy środkowym czyli Wielkim-Stawie i tam robiliśmy nasze poszukiwania.

Przy Wielkim-Stawie (1687⋅5 m. J.) było kilka okazów żaby Rana temporaria[1], różniących się bardzo od okazów żyjących w krainach niższych. O kilka kroków od brzegu wystawał potężny głaz (wanta) z wody. Wskoczywszy nań wpatrywałem się w wodę jak krzyształ czystą i jak lód zimną, w któréj po zanurzonych głazach łaziły gąsienice sieciówek wieszczycowatych (Phryganeidae). Późniéj dla uga-

  1. Wspomina o niéj z téjże doliny także Schumann w swéj pracy: Die Diatomeen der hohen Tatra. 1867.