rubli, wtyka to Chrząszczowi w rękę i powiada:
— Więcej na razie dać nie mogę, bom sam nie bogaty, ale to jest warte dziesięć razy tyle.
Chrząszcz się zatoczył, ja usiadłem, gość zaś patrzył na nas bardzo wesoło i wcale przyjemnym wzrokiem. Potem zapakował obraz bardzo starannie, pocałował się z Chrząszczem, mnie uścisnął serdecznie dłoń i poszedł.
Boże drogi! W tej chwili zjawił się przy nas już nie zwyczajny anioł, ale archanioł, z dwoma butelkami w rękach i mówi suchym głosem: „Białe, czy czerwone — s‘il Vous plait?“ Chrząszcz podszedł do pieca i uderzył weń łbem, próbując tym prostym sposobem, czy jest przy zdrowych zmysłach, ja zacząłem śpiewać o godzinie drugiej w nocy, tak, że się wreszcie ozwało do drzwi stukanie. Myśleliśmy, że to jest echo mojego wycia i że jakiś uczciwie płacący lokator dopomina się niespokojnie o swoje prawo spokoju u lokatorów, uczciwie niepłacących.
Umilkłem, a tam ktoś tłucze się dalej.
— To on wraca po swoje pieniądze, — mówi z śmiertelnem rzężeniem Chrząszcz.
— On?
— Zobaczył obraz przy latarni i przychodzi mnie zabić. Nie otwieraj!