córkę, nie z tego będącą świata, ubliżających nie wyszukuję już epitetów, spojrzała lewem okiem na mnie, prawem zaś równocześnie na Chrząszcza, który siedział po przeciwnej stronie i mówiła poważnie, jak hrabina, która ma skonać za pięć minut. Ponieważ djalog prowadzony był z Chrząszczem, przeto ja miałem czas na dokładniejsze obserwacje i zauważyłem, że stara dama ma dolną szczękę wysuniętą tak, że koniec jej nosa wisiał nad otchłanią, a górna warga, zrzadka szczecinowatym ustrojona włosem, cofnęła się przezornie w tył; śliczna panienka patrzyła wciąż w ziemię i tylko zrzadka spojrzała na Chrząszcza, lub na mnie i wtedy zauważyłem, że oczy ma jakby załzawione i że do jej twarzy przyrósł jakiś leciuchny puch melancholji, który twarz tę dziwnie subtelnie ocieniał. Ubrana była szykownie, nawet bogato, kiedy zaś rozpięła futro, wionął na nas zapach jakiś rajski. Gdyby ta dziewczynka nie miała w oczach słodyczy i gdyby nie wyglądała, jak księżniczka w niewoli będąca u smoka, możnaby rzec, że był to zapach grzechu, wiadomo bowiem, że żaden kwiat tak nie pachnie, jak grzech. Nie godziło się jednakże nawet w myśli czynić takich porównań, które sączy z siebie znieprawiony mózg literacki.
Rozmyślania przerwał mi zagrobowy głos starszej damy, przypominający teraz znów syre-