nę nadgniłego parowca, który wozi śledzie. Porównanie jest nieco skombinowanie, tak jednak było. Glos ten dudnił na temat:
— Sławny pan jest malarz, o, bardzo sławny. Ja może byłabym tego nie wiedziała, bo gdzie mnie do obrazów, ale Andziulka dopiero oczy mi otworzyła. Pokazywała mi pańskie obrazy na wystawie i mówi: „patrz, mamusiu, to jest geniusz!“ Mógłby pan jednak co zrobić, aby takich wysokich wstępów nie brali za wejście.
— Jutro zaraz powiem! — mówi Chrząszcz groźnie i wygraża kułakiem za okno.
— Ale już potem, widzi pan, nie żałowałam, gdym zobaczyła pańskie obrazy...
— Kicze, pani dobrodziejko, — mówi Szymon.
— Jak pan mówi? he?
— Kicze, to znaczy obrazy, dobre dla zdechłego psa na pogrzeb.
Daję w tej chwili Chrząszczowi znaki, że jest typowym kretynem, dobrym do towarzystwa w kryminale, co Szymon sam spostrzega i zarumieniwszy się, mówi do panny Andzi:
— Bardzo przepraszam, ale ja nie umiem mówić. Niech się pani nie gniewa.
Śliczne stworzenie spojrzało na niego, jak ptak i szepce:
— Niech Pan Bóg broni! Pan ślicznie mówi.