— Szczygieł, co myślisz o tem wszystkiem?
— Cholera! — zaklął malarz, czem wyraził jasno wszystko, co o tem myśli.
Na drugi dzień Szczygieł wziął pod pachę jakiś obraz i poszedł widocznie na żydy, bo długo nie wracał, wrócił zaś wprawdzie bez obrazu, ale z żelaznem łóżkiem, które jakiś niewolnik żydowski przydźwigał na plecach. Nie powiedział ani słowa, lecz rozkłada to madejowe łoże w jednym kącie.
Myślę sobie: jeśli i ten się ożeni, gdzie ja się biedak podzieję? Pytam więc smutno:
— Kto na tem będzie spał?
— Chrząszcz! — odpowiada mi malarz.
— Czyś oszalał?
— Nie!
— Chrząszcz ma swój dom.
— Przyjdzie! — mówi Szczygieł.
O, tak! przyszedł. Jednej nocy, gdy deszcz siekł, ozwało się pukanie do drzwi. Po chwili wszedł Szymon, taki, jakby z grobu wstał. Nie powiedział nic, myśmy także nic nie mówili, Szczygieł tylko podszedł do przygotowanego łóżka i złożył na niem swoją własną poduszkę; Szymon patrząc na to wszystko, miał łzy w oczach, mnie zaś chciało się wyć z bólu.
O, jaka to była straszna, straszna noc. Każdy z nas czuł, że żaden nie śpi, każdy zaś udawał, że