śpi jak zabity. Niczego się w życiu tak nie obawiałem, jak wschodu słońca następnego dnia. Ale to trudno, musiało wejść.
Poczęliśmy od rana grać najgłupszą z kqmedji. Jak gdyby nic, gadaliśmy o wszystkiem, byle nie o tem, o czem należało mówić; czułem, że biedactwo Szymon przechodził jakieś piekielne męki i tylko zęby zaciska; nie wytrzymał jednakże. Szczygieł się krzątał około niego, jak matka koło chorego dziecka, złoty dobry chłop, a w pewnej chwili Szymon ujął go za rękę i spojrzał mu głęboko w oczy. Widziałem, że Szczygieł pobladł.
— Wiedziałeś wszystko? — spytał Szymon cicho.
— Tak! — odrzekł Szczygieł.
— Skąd wiedziałeś?
— Wszyscy wiedzieli.
— Czemuś nie powiedział?
— Mówiłem, ale źle. Pisałem.
Chrząszcz się zamyślił.
— Tak to prawda. Źle mówiłeś, choć mogłeś nic nie mówić. No, trudno... trudno... trudno...
Wstrząsnął serdecznie rękę Szczygłowi i ciężko usiadł.
Historja była najzwyczajniejsza pod słońcem. Gdyby Chrząszcz chciał zabijać wszy-