coś słyszeli. Około trzeciej zbudził nas trzask, jakby się dom walił. Chrząszcz leżał na łóżku, blady jak ściana i ręką bił rozpaczliwie o ścianę; strzelił do siebie w okolicę serca.
Matko najświętsza!
Co się wtedy działo, nie wiem.
To tylko pamiętam, że kiedy po pewnym czasie lekarz powiedział, że kula poszła bokiem i że Chrząszcz będzie żył, padliśmy sobie ze Szczygłem w objęcia i przez kilka chwil czułem gorące łzy Eustachego Szczygła na mojej twarzy. I wtedy pomyślałem, że jeden drugiemu ani brat, ani swat, lecz jeden dla drugiego uciąłby sobie ręce. Bo choć nam Bóg, dla poetów i malarzy niehojny, wszystkiego odmówił, serca nam dał dziecięce.
W jedno miała właśnie trafić kula, ujrzawszy jednak, że jest niezmiernie biedne, najlepsze z serc, a zżarte zgryzotą i opętane bólem — ominęła je i poszła bokiem.
Szczygieł pochylił się nad Szymonem i wtedy ujrzałem dziwo niesłychane: w ponurych oczach Szczygła rozjaśnił się uśmiech tak radosny i tak dobry, jakim matka rozświetla twarz swojego dziecka.
— Będzie żył!... — szeptał, — będzie żył...
Szymon spojrzał gasnącym wzrokiem i uśmiechnął się.
>!<