— Chcesz wiedzieć, com uczynił z tym łotrem?
— Gadaj!
— Zabiłem!...
— To ciekawe! — rzekł mecenas, — cóż on na to?
— On? Nic... upadł, a ja kopnąłem trupa.
— Dobrze upadł?
— Bardzo dobrze. Ten umiał umierać, ale z resztą szło gorzej. Ten łotr miał córkę, którą uwiodłem. O, Boże, jak ja bardzo kochałem tę dziewczynę. Jak strasznie kochałem... jak strasznie...
— Co się z nią stało?
— Zwarjowała przeze mnie, — rzekł rozdzierającym głosem Bończa i zaczął płakać rzewnie; uspokoił się jednak szybko i począł mówić gorączkowo: — Ale to nic. Cóż jest kobieta? Słowo! Jedna mniej, jedna więcej, ale tu nie o nią szło, lecz o ojczyma, o złodzieja pierwszej klasy, który był przyczyną śmierci mego ojca, który mnie ograbił; który z matką moją płodził rozpustę, który... — o łotr, łotr, po trzykroć łotr!
— Świnia! — rzekł Szczygieł.
— Tyś mnie zrozumiał. Tak, to był potwór... Ale Pan Bóg dodał mi sił i stało się...
— Coś mu zrobił?
— Zabiłem. Ani jęknął... Uderzył rękoma