to jeszcze nie szczęście; ale najmłodszej z rozmaitych powodów nie dałem szeląga i Pan Bóg mnie za to pokarał...
— Jakżeż to? — pytał rozciekawiony Chrząszcz — tak pan uczynił?
— Powiedziałem panu jednak, że mnie Pan Bóg pokarał, i słusznie. Przyjechałem później do jednej, co wzięła majątek, i to bydlę wyrzuciło mnie z zamku...
— Jak to z zamku?
— Z zamku, bo miała zamek. Przyjechałem do drugiej, a ta robi to samo. Wtedy — o, wtedy, panie Chrząszcz...
— Cóż wtedy?
— Wtedy zwariowałem w lesie.
Chrząszcz, który ciężko na ogół pojmował, przecież pojął, że poczciwy Bończa opowiada mu na swój sposób Króla Leara, więc powiada:
— Zwariował pan? Zdaje się, że pana to jeszcze zupełnie nie odeszło.
— Niech Bóg zapłaci za dobre słowo. Wtedy także dostałem brawo — rzecze Bończa i poszedł komuś opowiadać zdarzenie „z własnego życia“ — treść Ryszarda III.
Szymon chciał się uśmiechnąć, ale zdaje się, że go coś przy tym wysiłku zabolało, bo się skrzywił nieznośnie.