Po odejściu lekarza chory otworzył oczy i znów się rozpoczęła dziecinna gra dziecinnych kłamstw, którymby najłatwowierniejszy nie uwierzył człowiek.
— Kto to był? — zapytał Chrząszcz, choć przecie wiedział, że to lekarz.
— Ten stary, śmieszny człowiek? O tego pytasz?
— Nikt inny nie był...
— Więc o tego ci idzie... Mówić nie warto, jakiś manjak.
— Czemu manjak?
— Chciał ciebie koniecznie zobaczyć.
— Aha! mnie chciał zobaczyć — a czemu?
— Jemu się zdaje, że jest doktorem, a tobie się zdaje, że jesteś chorym.
— Szczygieł!
— Co takiego?
— Ty jesteś bardzo wesoły człowiek.
— Bardzo! — odrzekł z ponurem przekonaniem Szczygieł.
Była chwila ciszy, a potem znów taki djalog, jaki prowadzą marjonetki, które nie są obowiązane do logicznego myślenia, nie umieją kłamać, a chcą to uczynić niezmiernie chytrze.
— Szczygieł! — szepnął znowu Chrząszcz.
— Co, Szymku?
— A czemuś ty jego całował po rękach?