Szczygieł pobladł i spojrzał na mnie wzrokiem, błagającym o pomoc.
— Ja? — jąkał — ja jego po rękach?
— Tak, ty jego... widziałem...
— To ciekawe! — rzekł Szczygieł w rozpaczy.
— Powiedz, czemu?
— Przedewszystkiem, jest to niemożliwe...
— A jednak widziałem!
— Widziałeś? Ach, już wiem...
Spojrzałem i ja z ciekawością na Eustachego, czekając, co wymyśli, bo wiedziałem, że struś prędzejby wymyślił jakieś przyzwoite kłamstwo, niż on.
— Już wiem, — mówił — raz go widziałem w tramwaju...
— I co z tego?
— I takem się wzruszył, ujrzawszy go teraz niespodzianie... Zresztą to jest daleki krewny mojej matki! O, tak! krewny matki! Teraz sobie przypomniałem!
Nawet biedaczysko Szymon się uśmiechnął i już więcej nie pytał, widząc, że Szczygieł wolałby być łamany kołem, niż odpowiadać na takie pytania; sprawiał on przy tej operacji, zmuszającej go do gadania, wrażenie nieszczęsnego człowieka, któremu zakrzywionem ostrzem wydzierają wnętrzności, korzystając tedy