Dwie jasne łzy w niebieskich oczach Szymona, były odpowiedzią dość zrozumiałą.
— Upijemy się włoskiem winem! — mówił szybko staruszek, patrząc tkliwie na malarza.
— Barletta... — szepnął Chrząszcz.
— Co to takiego? wino?
— Wino...
— Niech będzie barletta... Ja bardzo nawet lubie to wino, choć go nigdy nie piłem. Więc co, zgoda?
Chrząszcz się uśmiechnął, jak do niebiańskiego widzenia i szepnął:
— O, Boże! Boże!
— Tylko pilnować zdrowia, mistrzu kochany, zażywać lekarstwa, słuchać mnie i przyjaciół. Bo malarze to jest niesforny naród i nie da sobą kierować. Proszę tedy pamiętać, panie malarzu, że moim zastępcą jest tutaj pan Szczygieł i jeśli on się na pana poskarży, to nie będziemy pili tego wina, co się tak ładnie nazywa. Jak to się ono nazywa?
— Barletta!...
— Aha, właśnie! Teraz żegnam cały Olimp i życzę dobrej nocy!
Król takby od nas nie schodził, jak ten nasz wielki przyjaciel, z takimi honorami; Szymon go odprowadzał jedynie uszczęśliwionym wzrokiem.