liśmy się nad nim, bo szept nawet bolał go widocznie.
— Niech jeden z was — szeptał — pójdzie do mojej pracowni...
— Dobrze, Szymuś — rzekł Szczygieł — ja tam pójdę...
— Są tam obrazy...
— Wiem, wiem... Przynieść ci?
— Tak...
— Wszystkie?
— Wszystkie...
— Już idę — mówił Szczygieł — lepiej ci?
— O, lepiej, lepiej!
Szczygieł poszedł do pracowni Szymona, ja z nim zostałem.
— Mój drogi — szepnął — zrób mi łaskę.
— Czego tylko zapragniesz, bracie.
— Napisz wierzyk...
— Wierszyk?!
— Krótki, ale serdeczny... w mojem imieniu...
— Dobrze, dobrze, a o czem?
— Do panienki... tej, która śpiewała!...
— Ile tylko zechcesz, ile zechcesz. Zaniosę jej i powiem, że ty jej przezemnie dziękujesz.
— Tak... tak...
Po godzinie wrócił Szczygieł, a za nim niesiono stosy obrazów. Zauważyłem, że Eustachy jest zupełnie dosłownie przerażony.