dziwne rzeczy; na twarz, która była jak z wosku, wystąpiły ceglaste rumieńce, na czole miał grube krople potu; ręce miał złożone na piersi, jakby się modlił, wargi mu drżały też, jak podczas modlitwy.
Nie wiedzieliśmy, co czynić; żaden z nas nie miał odwagi, by chwycić te straszliwe płótna i cisnąć je za okno, bo patrząc na dziwną ekstazę Chrząszcza, byliśmy przekonani, że on skoczy za niemi, choćby miał użyć ostatka sił.
Szczygieł zbliżył się na palcach do łóżka.
— Szymuś! — szepnął.
Chrząszcz nie odpowiadał.
— Szymuś, daj pokój... Po co to wszystko?
Żadnej odpowiedzi.
— Uczyniło ci się lepiej, a teraz będzie wszystko na nic...
Chrząszcz zamknął powoli oczy i pobladł; przechylił głowę i czuliśmy, że zasnął z takim dobrym i jasnym uśmiechem, że zdawało się: małe dziecko zasypia i śni mu się raj.
Chwyciliśmy go za ręce; uczułem lekki uścisk i serce we mnie zamarło. Z drugiej strony łóżka Szczygieł z twarzą bladą, jak płótno, patrzył rozszerzonemi oczyma na uśmiechniętą, przedobrą i dziwnie przez ten uśmiech jasną twarz Chrząszcza. Ja zaś ciągle czułem lekki, łagodny uścisk białej, jak opłatek, jego ręki.