niesamowitym szeptem, — czyś pan oszalał? Chce pan za okno wyrzucić miljon? Nie możesz trochę pocierpieć? Dla stu rubli toś pracował przez dziesięć nocy, a dla miljona żal ci jednej? Panie Kiercz, panie Pawle!
Uznał te wszystkie racje pan Paweł i zaakceptował je; jednakowoż poczuł się tak biednym, że mu się z oczu potoczyły łzy, jak perły... I użalił się sam nad sobą:
— Po co mnie właśnie djabli nadali tę historję? Nie mógł tego znaleść kto inny?
Zaledwie to jednak pomyślał, a mróz po nim przebiegł, na samą myśl, że to naprawdę mógł znaleść kto inny. Że jednak najtwardszy zbrodniarz ma w sobie ziarnko sumienia, pan Kiercz zaś nie był zbrodniarzem, lecz człowiekiem roztropnym, więc się w nim budzić poczęły refleksje:
— Gdyby powóz był miał numer, odniósłbym jutro i oddał. A tak komuż je oddam?
Uwadze tej bezwarunkowo nie można było odmówić słuszności, jak i dalszym pana Pawła spostrzeżeniom na ten temat, które orzekły, że jeśli kto tak łatwo gubi perły które są warte krocie, ten pewnie biedny nie jest, a ileż to łez i krzywd można będzie otrzeć za ten majątek. Co do tego ocierania łez i niweczenia krzywd, pan Kiercz nie miał jeszcze sformułowanego