godzinami, zaś po długiem milczeniu mówiłem memu przyjacielowi:
— Ty Chrząszcz, może z tego można zrobić siennik? Szkoda płótna...
Chrząszcz wtedy nie odpowiadał, tylko powoli, nie spiesząc się, wychodził z godnością.
— Ty dokąd?
— Idę się upić!
— To może razem?
— Z hołotą nie siadam do uczty.
Po godzinie wracał, gdyż kopiejki nie miał przy duszy, budzi mnie ze snu i powiada:
— Już jestem pijany i jeśli jeszcze jedno słowo powiesz, to cię uduszę.
— Dobrze, Szymonie. Życie my już zbrzydło.
Zacne serca mają malarze, ale ten to miał z pewnością najzacniejsze; kochany to był malarz i drogi przyjaciel, chociaż dwóch rzeczy nie znosił: wody i wierszy. Wierszy nigdy nie czytał wody zaś rzadko używał zewnętrznie, nigdy zaś wewnętrznie, co mu dawało pogodę ducha i napawało ochotą do życia, które miało dziwną słabość do Szymona Chrząszcza, mściło się bowiem na nim za całe mnogie pokolenie malarskie. Ten i ów sprzedał jakiś obraz wyświechtany, bezczelnie banalny i głupi, a Chrząszcz pazury sobie zdzierał, palił się, gorączkował, całą duszę swoją