— I pana tutaj przysłał?
— Tak, szanowna pani. Powiedział do mnie: „Idź do siostry mojej matki, która ma złote serce. Idź i powiedz, że cierpię!“
Ciocię w tej chwili, jakby kto na sto koni wsadził; uśmiechnęła się chytrze i złośliwie.
— Tak panu powiedział?
— Mam jeszcze w uszach te słowa...
— Ja się teraz nie dziwię, że pan takie złodziejskie książki pisze; tożeś pan mówił przed chwilą, że jest nieprzytomny i nic nie gada!
— Ja tak powiedziałem?
— A kto — ja?
— Może się tylko tak wyraziłem. Ach, w istocie, on mi to powiedział oczyma.
— Patrzcie, patrzcie! I pan to tak zaraz zrozumiał?
— Dusza zrozumie zawsze drugą duszę.
— To też i ja pana także zaraz zrozumiałam.
— Wrodzony spryt, szanowna pani...
— Nie zawracaj pan głowy! Do pyska nie macie co włożyć, więc jazda do cioci... A ciocia nie studnia i na rozolisy nie da.
— Na rozolisy? Co to jest?
— Biedactwo kochane! Pan nie wie, co rozolis? Literata, a nie wie, co to rozolis! Pan zdaje się, już z flaszeczki zamiast mleka ssał rozolisy, bo to wódka.