ny, choć patrzył nieco błędnie; bardzo się jednak ucieszył, kiedy mnie ujrzał.
— Byłeś?
— Byłem...
— Nie zrobiła ci jakiej krzywdy?
— Chciała ode mnie pożyczyć pieniędzy, alem nie dał.
— Nie rób głupich dowcipów, bom bardzo ciekaw. Bardzo mnie kocha? Co gadała?
— Żeś świnia...
— Patrzcie, patrzcie!... A jej psa widziałeś? To bardzo przystojny kundel. Co?
Ja się uczyniłem śmiertelnie poważny.
— Słuchaj, Chrząszcz, — powiadam, — przedewszystkiem wstań, kiedy rozmawiasz z takim, co ma przy sobie sto rubli.
Z nim się coś stało, bo ja równocześnie wydobyłem banknot i ukazałem całą jego świetność. Malarz trochę zbladł, trochę mu oddech zaparło, chciał się podnieść z legowiska, ale nie mógł.
— Ona ci to dała?!
— Ona...
— Moja ciotka?!
— A cóżeś ty myślał, — powiadam, — że mi się oprze? Ja ci Chrząszcz, coś więcej jeszcze powiem: dostaniesz, ile zechcesz.
Ale on jeszcze nie mógł przyjść do siebie.