— Jak się mój syn nazywa? — pyta Chrząszcz.
— Józef, Marek, Aureljusz!
— Bogdajeś skonał! — rzecze Chrząszcz.
Po rozpatrzeniu się wśród młodej Polski, która łaziła po rynku, wybraliśmy sobie andrusa, takiego pierwszej klasy, mądrą szelmę, który sprzedawał listowy papier; znaliśmy łotra, bo się po teatrze kręcił, potem sprowadzał dorożki. Był bardzo wykształcony „kinematograficznie“.
— Ty andrus! jak się nazywasz?
— Najpierw się pan przedstaw.
— Słuchaj, smarkaczu, zarobisz dwa ruble!
— Akuratnie pan tak wygląda, jakbyś pan miał dwa ruble!... Te, te... hrabia.
— Ojca masz?
— Zapytaj się pan mojej mamy.
— A gdzie ojciec?
— W kryminale! Jednoroczniak na rządowy koszt.
Wzięliśmy rzezimieszka do domu, gdzie ze złodziejską powagą wysłuchał, o co rzecz idzie.
— To nie jest żadna sztuka, — powiada, — w teatrze tom nawet anioła robił — (dobry Boże! ładny anioł!) — Tylko daj pan zaliczkę, bo gdzie ja pana potem znajdę?
Uczyliśmy indywiduum cały dzień, co ma robić i co tam ma gadać; ubraliśmy go, jak tylko