— Kiedy to cholera trudna do gadania... Chrząszcz się nazywam.
— A na imię?
— Nie ma pani innego zmartwienia?
Panna Zosia poczerwieniała:
— Ależ Józiu!
— Aha! Józio się nazywam. A na drugie to tak, jak „poszedł Marek na jarmarek!“
— Ależ on dowcipny! — powiada ciocia rozanielona.
— To się wi! — odpowiada Wicek poważnie.
Chrząszcz uważając, że przecież trzeba coś powiedzieć, wydobywać zaczyna słowa gzieś z brzucha i rzecze:
— Niech ciocia przebaczy, ale on jest trochę dziki, w Rzymie się wychowywał, a tutaj jest niedawno.
Wicek w tem miejscu robi do mnie oko i pokazuje mi niedwuznacznie, że jego przybrany ojciec najwidoczniej zwarjował.
— Nie szkodzi, — mówi ciocia, — chłopaczek jest śliczny i zupełnie, Szymciu, do ciebie podobny.
— Perskie oko! — wtrąca Wicek.
— Co mówisz, Józieńku?
— On powiada, że w oczach jest bardzo podobny.