o zmroku puściła na wodę. Raz znowu zaprzęgła starego indyka do słomianego wózka, i musiał gniewnym krokiem obleciéć dom do koła. Jnnego dnia darowała naszyjnik koralowy czterem nieszczęśliwym kociętom, udręczonym przez chłopców, i kilka dni pielęgnowała je z macierzyńską troskliwością, goiła rany Cold-creamem, karmiła łyżeczką lalczyną, i opłakiwała, gdy żyć przestały, póki jéj nie pocieszył najpiękniejszy z żółwi Adasia. Jeździła na wszystkich zwierzętach, jakie się tam znajdowały: od rosłego konia, aż do srożącéj się świni, od któréj z trudnością obroniono ją, pewnego dnia. Co tylko chłopcom przyszło do głowy, natychmiast wprowadzała w czyn, chociażby to była rzecz niebezpieczna — oni zaś, bez ustanku wystawiali jéj odwagę na próbę.
Gdy pan Bhaer nasunął myśl, żeby się wyścigali w naukach, Andzia z równą przyjemnością ćwiczyła władze umysłowe i bystrą pamięć, z jaką wprawiała w ruch zwinne nóżki i gadatliwy języczek. Chłopcy musieli się dobrze pilnować, żeby ich nie wyprzedziła, widząc, że niektóre rzeczy równie dobrze, a nawet i lepiéj od nich, potrafi. W zakładzie tym nie dawano nagród, ale pochwała pana Bhaer lub pochlebne sprawozdanie w książce jego żony, uczyły ich miłować obowiązki bezinteresownie, i pełnić je wiernie, z tą ufnością, że prędzéj czy późniéj, otrzymają zapłatę.
Andzia wkrótce zaczęła się przejmować tą nową atmosferą, polubiła ją, a że jéj była potrzebna, dowodziło to, iż ogródek jéj duszy, pełen kwiatków wprawdzie, lecz przygłuszonych chwastem, dostawszy się w umiejętne ręce, ukazywał już zielone kiełki, obiecując pięknie się rozwinąć w cieple miłości i opieki, które stanowią najlepszy w świecie klimat, dla młodych serc i dusz.