drogi?“ Zapytała pani Bhaer, szukając w koszyku kawałka flaneli.
„Odkąd zima nastała. Zaziębiłem się, i nie mogę jakoś przyjść do siebie.“
„Nic dziwnego, kiedy mieszkał w wilgotnéj piwnicy, i chodzi w łachmanach,“ rzekła pocichu pani Ludwika do męża, który przyglądał mu się przez pewien czas doświadczoném okiem, i dostrzegł że ma zapadłe skronie, zgorączkowane usta, ochrzypły głos, i uporczywy kaszel.
„Robciu, idź do dozorczyni po lekarstwo od kaszlu i plaster.“ Rzekł pan Bhaer porozumiawszy się oczami z żoną.
Alfred patrzył z pewnym niepokojem na te przygotowania, lecz zapomniał o strachu, a nawet parsknął serdecznym śmiechem, gdy pani Bhaer szepnęła z komiczną miną:
„Słyszysz jak ten mój ladaco, Teodorek, udaje kaszel? Bierze go chętka na ten syrop, bo jest zrobiony z miodem.“
Gdy przyniesiono lekarstwo, tak się zaczął malec krztusić, że aż mu poczerwieniała twarzyczka; dostał więc łyżeczkę, skoro już Alfred odważnie zażył swoją porcyę, i obwiązane miał gardło flanelą.
Po niedługiéj chwili, rozległ się potężny dzwon, i głośne tupanie w sieni oznajmiło wieczerzę. Nieśmiały Alfred struchlał że się znajdzie wobec tylu nieznanych chłopców, ale pani Bhaer wzięła go za rękę, a Robcio rzekł z opiekuńczą minką: nie bój się, ja będę blizko ciebie.“
Dwunastu chłopców: sześciu po każdéj stronie, stało za krzesłami, podskakując z niecierpliwości, by już dano hasło do jedzenia; a ów wysoki młodzieniec który przedtém grał na flotrowersie, poskramiał ich
Strona:Mali mężczyźni.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.