Strona:Mali mężczyźni.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadał, nikt nie się nie pokazywał, i z wielkim zawodem wrócili do domu. Teodorek upiérał się, że to nie był księżyc; leżąc już w łóżeczku, wychylał główkę, i pytał raz poraz „cy Dancio plędto pzyjdzie?“
Nareszcie usnął, chłopcy się położyli, w domu zapanowała cisza przerywana tylko ćwierkaniem świerszczy, a pani Bhaer szyła, myśląc ciągle o zaginionym chłopcu. W przekonaniu, że się Teodorek omylił, nie chciała tém urojeniem zawracać głowy mężowi, gdyż biédak tak mało czasu miał dla siebie, póki się chłopcy nie pokładli, i właśnie zasiadł do pisania listów. O dziesiątéj, podniosła się, chcąc do koła pozamykać dom, i skoro stanęła na wschodach, żeby się przyjrzéć urocznemu widokowi, coś białego wpadło jéj w oko za jednym ze stogów siana, rozrzuconych po łące. Dzieci bawiły się tam całe popołudnie; sądząc zatém że Andzia, według zwyczaju, zostawiła kapelusz, poszła po niego pani Bhaer. Ale zbliżywszy się, spostrzegła że to ani kapelusz, ani chustka do nosa, tylko rękaw od koszuli i opalona ręka; pospieszyła więc na drugę stronę stogu, i ujrzała śpiącego Dana.
Był on obdarty, brudny, wychudły i znużony: jednę nogę miał bosą, drugę obwiniętą w kawałek płócienkowéj kurtki, niezgrabnie użytéj zamiast bandaża. Widocznie z umysłu skrył się za stogiem, ale go zdradziła przez sen wyciągnięta ręka: wzdychał i jęczał, jak gdyby go dręczyły przykre mary; a gdy się raz poruszył stęknął, zapewne z bólu — spał jednak daléj.
„Nie może tu leżéć dłużéj,“ pomyślała, i nachyliwszy się, zcicha wymówiła jego imię. Otworzył oczy, i tak spojrzał, jak gdyby jéj obecność wydawała mu się dalszym ciągiem snu, uśmiechnął się bowiem, i rzekł rozespany:
„Matko Bhaer, ja powróciłem.“