jak gdyby to był nowy rodzaj czarodziejskich bajek. Mimo prostoty słowa, Dan dobrze opowiadał i przyjemnie mu było, że może czegoś nauczyć tego małego filozofa. Tak dalece pochłaniał uwagę swych słuchaczy, że pan Bhaer musiał im przypomniéć, że już czas na przechadzkę. Dan zaczął gonić smutném okiem za nimi, profesor wpadł więc na myśl, żeby go przenieść na sofę do gabinetu, dla zmiany powietrza i miejsca.
Skoro go usadowiono, i gdy uciszyło się już w domu, pani Ludwika, która w pobliżu pokazywała obrazki Teodorkowi, zapytała ciekawie:
„Gdzieś ty się nauczył tak dużo?“
„Zawszem lubił te rzeczy, ale mało wiedziałem, póki mię nie oświecił pan Hyde.“
„Któż to jest?“
„On zwiedzał poblizkie lasy, i badał — to — nie wiem jak nazwać — pisał o żabach, rybach, i tym podobnych rzeczach. Mieszkał u pana Page i zazwyczaj brał mię z sobą do pomocy. Niezmiernie to lubiłem, bo opowiadał dużo, a przytém taki jest wesoły i taki rozumny! Mam nadzieję, że go będę widywał czasami.“
„Bardzo tego pragnę,“ odrzekła pani Ludwika, zauważywszy iż mu się twarz rozjaśniła i język rozwiązał, wbrew zwyczajowi.
„Umiał przyzywać do siebie ptaki — a króliki i wiewiórki, tak były doń śmiałe, jakby do drzewiny, naprzykład. Nigdy im nie wyrządzał krzywdy, i zdawało się, że go znają. — Czy pani łachotała kiedy słomką, jaszczurki?“ zapytał Dan ciekawie.
„Nie, alebym chciała sprobować.“
„Ja to już robiłem; bardzo jest zabawne jak się kurczą i wyciągają; — one to lubią i pan Hyde często
Strona:Mali mężczyźni.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.