Strona:Mali mężczyźni.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

głaskała ich po głowach maleńką i białą rączką. Wszyscy ją uwielbiali: zwłaszcza téż Robcio, który mając ją za jakiś rodzaj lalki, bał się dotknąć, żeby jéj nie złamać. Czcił ją tylko zdaleka, a najlżejsza jéj łaska uszczęśliwiała go niewymownie. Ponieważ natychmiast zażądała, by jéj pokazać kuchnię Stokrotki, zaprowadziła ją tam pani Ludwika, a szereg mniejszych chłopaczków podążył za niemi. Inni, prócz Dana i Adasia, rozbiegli się do menażeryi i do swych ogródków, żeby wszystko uporządkować, gdyż pan Laurence miał zwyczaj wszędzie zajrzéć i objawiał niezadowolenie, gdy coś było w zaniedbaniu.
Stojąc na wschodach, obrócił się on do Dana i rzekł, jakby stary znajomy, chociaż go widział tylko parę razy:
„Jak ci jest na nogę?“
„Lepiéj; dziękuję panu.“
„Musisz być bardzo znudzony siedzeniem w domu?“
„Ma się rozumiéć,“ odparł Dan i powiódł okiem po zielonych wzgórzach i lasach, do których tęskno mu było.
„Możebyśmy się trochę przejechali, zanim tamci powrócą? W tym otwartym powozie zupełnie ci będzie wygodnie i użyjesz świéżego powietrza. — Przynieś poduszkę i szal, Adasiu, a potém wsadzimy Dana.“
Chłopcom ta myśl bardzo się podobała; Dan miał także uradowaną minę, lecz nagle zapytał:
„Czy tylko pan Bhaer nie będzie miał nic przeciw temu?“
„Bądź spokojny, ułożyliśmy to razem przed chwilą.“
„Nie rozumiem jak się to stało, kiedym nie słyszał ani słowa,“ rzekł Adaś, zdjęty ciekawością.
„Umiemy porozumiéwać się znakami, czyli wielce udoskonalonym telegrafem.“