Strona:Mali mężczyźni.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

„Już wiem, za pomocą oczu! Widziałem, jak wujaszek podniósł w górę brwi i wskazał na powóz, a pani Bhaer ze śmiéchem skinęła głową!“ zawołał Alfred, który był zupełnie śmiałym z dobrym panem Laurence.
„Nieinaczéj. — A teraz daléj w drogę!“ Po chwili Dan siedział już w powozie, nogę miał opartą na przeciwległéj poduszce, dobrze okrytą szalem, który tajemniczo spadł z wyższych sfer, właśnie kiedy go zapotrzebowali. Adaś wgramolił się na kozioł, obok woźnicy murzyna, Alfred usiadł przy Danie na honorowém miejscu, a wuj Teodorek umieścił się naprzeciwko, mówiąc że to uczyni dla czuwania nad nogą; ale w istocie chciał patrzéć na ich twarze, obie tak uszczęśliwione, a tak odmienne: Dana była szeroka, brunatna i czerstwa, Alfreda zaś podłużna, jasna i nieco wątła, ale bardzo przyjemna, gdyż miał piękne oczy i czoło.
„O małom nie zapomniał, że mam tu książkę, która cię zajmie,“ rzekł pan Laurence, i wyciągnął z pod poduszki dzieło, na widok którego Dan aż wykrzyknął; potém z zapałem zaczął przeglądać piękne tablice pełne motyli, ptaków i owadów tak barwnych, jak żywe. Uniesiony radością, zapomniał podziękować; ale pan Laurence nie obraził się i zupełnie mu wystarczyła jego uciecha. Alfred przyglądał się, oparty o jego ramię, Adaś chcąc mieć także udział w téj rozrywce, odwrócił się tyłem do koni, a nogi zwiesił w powóz.
Gdy doszli do tablicy z chrabąszczami, pan Laurence wyjął z kieszeni jakiś osobliwy przedmiocik i położywszy na stole, rzekł:
„Przyjrzyjcie się chrabąszczowi, który ma tysiąc lat; patrzcie jaki stary i bezbarwny.“