góry. Nad bramą, uderzał oko napis czerwony: „Muzeum Laurence’a“.
Przez cały sobotni ranek zajęci byli chłopcy obmyślaniem, jak rozłożą swe zabytki. Radość ich była do nieopisania, gdy pan Laurence wzbogacił ich jeszcze akwaryum, mówiąc że się sprzykrzyło jego żonie. Nad wieczorem, skoro ustało bieganie, krzątanie się i kucie młotem, zaproszono damy, by obejrzały ten nowy zakład.
Było to bardzo ładne miejsce: przestrone, czyste i jasne. Wkoło otwartego okna, zwieszały się zielone dzwonki chmielu; na środku postawiono śliczne akwaryum, a w niém delikatne rośliny wychylały się z wody i złote rybki poruszały się żwawo. Z obu stron okna były szeregi półek. Dużą szafą Dana zastawiono główne drzwi, by się posługiwać małemi; a na niéj umieszczono bardzo brzydkie, lecz ciekawe bóstwo indyjskie, podarowane przez starego pana Laurence, wraz z łódką chińską. W górze, na haku, wisiała wypchana Tolly, którą złożyła w darze pani Ludwika. Ściany, zdobiły różne rzeczy, jako to: duże gniazdo os, skóra z węża, łódź z kory brzozowéj, wieniec z jaj ptasich, wianek z szarego mchu z południa, nieżywy nietoperz, skorupa żółwia i jaja strusie. Adaś, dumny ofiarodawca tego ostatniego przedmiotu, podjął się objaśniać osoby zwiedzające te rzadkie okazy. — Ponieważ było za dużo kamieni, by wszystkie zachować, kilka piękniejszych znalazło miejsce na półce, obok skorup, resztę zaś miał Dan przejrzéć, w wolnéj chwili.
Każdy pragnął złożyć jaką pamiątkę: nawet Silas posłał w rodzinne strony po kota dzikiego, którego ubił za młodu. Chociaż go mole już naruszyły, nie źle wyglądał, skoro go powieszono wysoko, obróciwszy z najlepszéj strony. Żółte, szklanne oczy błyszczały,
Strona:Mali mężczyźni.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.