„Wybierzcie się jak najciszéj, moje dzieci, póki tu Robcia niéma,“ rzekła pani Bhaer, gdy już zawiązała Stokrotce skrzydlaty kapelusz i naprostowała Andzi duży, niebieski fartuch.
Nie udał się jednak ten zamysł, bo usłyszawszy ruch, zmiarkował chłopczyna o co chodzi i postanowił towarzyszyć całéj gromadce, nieprzypuszczając nawet żadnéj przeszkody. Właśnie gdy dzieci wymykały się z bramy, ukazał się także ten malec z dzbanuszkiem w rączce i z rozpromienioną twarzyczką.
„Dopiérożto będzie scena!“ rzekła z westchnieniem pani Bhaer, któréj bywało bardzo trudno poradzić sobie ze starszym synkiem.
„Jużem gotów!“ powiedział Robcio i zajął miejsce w szeregu z taką pewnością siebie, że matce było bardzo przykro odjąć mu to złudzenie.
„To za daleko dla ciebie,“ odezwała się. „Zostań ze mną, żebym nie była sama jedna“
„Teodorek zostanie z mamą. Jam już duży, więc mogę pójść. Mama powiedziała, że jak urosnę, to będę chodził ze starszymi chłopcami, a już urosłem,“ mówił Robcio nalegając, i twarzyczka zaczynała mu się chmurzyć.
„Idziemy na ,wielkie pastwiskoʻ, to za daleka przechadzka dla ciebie. Zresztą nie chcemy, żebyś się wlókł za nami,“ rzekł Jakubek, nielubiący malców.
„Ja się nie będę wlókł, nadążę wam z pewnością. Pozwól mi, mamo, pójść! Chciałbym ci przynieść pełen dzbanuszek jerzyn. Proszę cię, pozwól — będę taki grzeczny!“ błagał, patrząc tak żałośnie i smutno na matkę, że się zawahała.
„Ależ mój najdroższy, tak się zmęczysz i zgrzejesz, że ci to zatruje całą przyjemność. Poczekaj aż ja się
Strona:Mali mężczyźni.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.