Strona:Mali mężczyźni.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

„Oprzéj główkę na moich kolanach, zakryję cię fartuszkiem. Ja się wcale nie boję nocy,“ odrzekła, i usiadła wmawiając w siebie, że ją nie straszą ciemności ani tajemnicze szmery, otaczające ich dokoła.
„Obudź mię, jak Mama przyjdzie,“ powiedział Robcio, i w pięć minut zasnął, ukryty pod jéj fartuszkiem.
Dziewczynka siedziała tak jaki kwadrans, rozglądając się strwożoném okiem, a każda sekunda wydawała jéj się godziną. Nagle, blade światło księżyca zaczęło połyskiwać na szczycie góry, i pomyślała:
„Już się widać noc skończyła, a ranek nastał. Lubię patrzéć na wschód słońca, więc nie będę spała; a jak się tylko rozwidni, to już trafimy do domu.“
Ale zanim okrągłe oblicze księżyca wypłynęło z poza góry, by zniweczyć jéj nadzieje, usnęła wsparta o krzak paproci i śniły jéj się robaczki świętojańskie, fartuszki niebieskie, stosy jerzyn, i Robcio obciérający łzy pstrokatéj krowie, która wołała szlochając „do domu! do domu!“
Podczas gdy dzieci spały, ukołysane jednostajnym szmerem komarów, panował w domu wielki popłoch. Drabiniasty wóz przybył o piątéj, i wszyscy się stawili na umówioném miejscu, prócz Jakubka, Emila, Andzi i Robcia. Zamiast Silasa, powoził Franz; a gdy mu chłopcy powiedzieli, że reszta gromadki wróci lasem do domu, rzekł z niezadowoleniem: Trzeba było wsadzić Robcia na wóz, bo się zmęczy.“
„Tamta droga jest krótsza, i będą go nieśli,“ rzekł Nadziany, któremu było pilno do wieczerzy.
„Czyście pewni że Andzia i Robcio poszli z tamtymi?“
„Ma się rozumiéć; widziałem jak przechodzili przez