„Ja! ja!“ zawołało półtuzina głosów: wszyscy byliby się chcieli przysłużyć, bo w téj bladéj, macierzyńskiéj twarzy było coś takiego, że się wzruszyły ich gorące serduszka.
Widząc że mają to sobie za zaszczyt, pani Luddwika wybrała najbardziéj zasłużonego. — Wsparła się na Danie, o co żaden nie szemrał, — i rzekła z takiém spojrzeniem, że się aż zarumienił z dumy i z radości:
„On znalazł dzieci, więc niechże i mnie poprowadzi.“
Dan uznał się wówczas hojnie wynagrodzonym za wieczorny trud: nietylko dla tego, że mu dano lampę do przeniesienia, ale że gdy odchodził odedrzwi, pani Ludwika powiedziała serdecznie „Dobranoc mój chłopcze; niech cię Bóg błogosławi!“
„Żałuję, że nie jestem synem pani,“ odrzekł, czując że niebezpieczeństwo i troska zbliżyły ich z sobą więcéj, niż cokolwiekbądź.
„Będziesz odtąd moim najstarszym synem,“ odparła, pieczętując tę obietnicę pocałunkiem, co jéj do reszty zjednało Dana.
Robcio wstał nazajutrz zdrowiuteńki; ale Andzię główka bolała, i przyszło jéj leżéć na sofie pani Bhaer, z coldcreamem na podrapanéj twarzyczce. Wyrzuty sumienia ucichły w niéj zupełnie, i to zdarzenie zaczęło jéj się wydawać doskonałym figlem. — Pani Ludwika była niezadowolona z tego obrotu rzeczy: niechcąc, aby ktoś sprowadzał jéj synków na manowce, i żeby dzieci powierzone jéj opiece, błąkały się samopas. Surowo przemówiła zatém do Andzi, wykazując różnicę między swobodą a rozpustą, i dla silniejszego wrażenia, dodała kilka przykładów. Jedna z tych historyjek nasunęła jéj na myśl karę, która była wprawdzie dziwaczną, ale jéj się tém lepiéj podobała, jako odpowiednia do usposobienia Andzi.
Strona:Mali mężczyźni.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.