„Ojciec Bhaer zbyt łatwo odpuścił Alfredowi,“ mruknął Antoś do Emila, gdy wyjmowali książki.
„Milcz!“ zawołał tenże surowo, gdyż zdawało mu się, że ten wypadek hańbi jego rodzinę.
Wielu z pomiędzy chłopców zgadzało się w tym względzie z Antosiem; ale znalezienie się profesora było trafne, i Alfredowi byłoby lżéj, gdyby natychmiast zrzucił był z serca ten ciężar, — bo nawet najcięższe plagi, niegdyś brane od ojca, łatwiéj było mu znieść, niż to zimne obejście, jakiego doznawał. Biédny Alfred cierpiał cały tydzień powolną męczarnię, chociaż nie podniosła się nań ani jedna ręka, nie przemówiły prawie ani jedne usta. To było najgorsze ze wszystkiego; byłby wolał wymówki i prześladowanie, aniżeli tę milczącą nieufność. Nawet w pani Bhaer przebijało to samo usposobienie, chociaż niewiele się dlań odmieniła. Jednakże najdotkliwiéj bolał go smutny i niespokojny wyraz oczu profesora, — kochał go bowiem szczerze i wiedział, że tym podwójnym grzechem zawodzi jego nadzieje.
Jedna tylko Stokrotka nie straciła ufności i broniła go mężnie przeciwko wszystkim. Nieumiejąc wytłumaczyć dla czego mu wierzy, pomimo krzywdzących pozorów, nie mogła wątpić, i gorące współczucie dodawało jéj mocy do stawania w jego obronie. Nie było wolno nikomu źle się o nim odzywać w jéj obecności, i nawet ukochanego Adasia uderzyła raz w twarz, gdy jéj dowodził, że Alfred musiał wziąć te piéniądze, kiedy on jeden wiedział, gdzie się znajdują.
„Może je kury zjadły, bo takie są łakome,“ odrzekła, a gdy się Alfred roześmiał, — uniesiona gniewem, dała policzek zdumionemu chłopcu; poczém rozpłakała
Strona:Mali mężczyźni.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.