Strona:Mali mężczyźni.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ty zawsze masz pod ręką wszystko, czego się potrzebuje,“ rzekł Emil; a lekarka jego postanowiła nosić odtąd przy sobie igielnik, gdyż podobne wypadki często się zdarzały w jéj praktyce.
Stokrotka zakryła sobie oczy, Andzia zaś kłuła pewną rączką, idąc za wskazówkami Emila.
„Wyssiéj palec,“ rzekła Andzia, przyglądając się doświadczoném okiem, po dokonanéj operacyi.
„Za brudny!“ odrzekł pacyent, otrząsając zakrwawioną rękę.
„Czekaj, obwiążę ci go, jeżeli masz chustkę.“
„Nie mam; weź którę z tych szmat, co tam leżą.“
„Ależ to suknie mojéj lalki!“ zawołała Stokrotka z oburzeniem.
„Weź którę z moich, będzie mi bardzo przyjemnie,“ rzekła Andzia, i Emil nachylił się po pierwszę z brzegu. Przypadek zdarzył, że była to właśnie ładna sukienka z falbankami; ale Andzia podarła ją bez skrzywienia, i skoro królewska szata została obróconą na bandaże, odprawiła pacyenta, mówiąc:
„Utrzymuj szmatkę w wilgoci i nie odejmuj jéj, to ci się rana zagoi, i nie będziesz cierpiał.“
„Ile żądasz za to?“ spytał Emil ze śmiéchem.
„Ubogich leczę gratys, darmo, bez opłaty!“ odparła, strojąc poważną minkę.
„Dziękuję ci, doktorze Iskro; zawsze będę przychodził do ciebie, gdy mi się co stanie,“ powiedział Emil, odchodząc.
Panienki szybko zebrały uprane szmatki i podążyły do domu, by rozpalić ogień na kuchence i wziąć się do prasowania.
Lekki wietrzyk poruszył starą wierzbą, jak gdyby śmiała się po cichu z dziecinnego szczebiotania, które ponowiło się wkrótce, między drugą parą ptasząt: