To niespodziane przyzwolenie zaskoczyło go jakoś, o połowę zmniejszając chętkę. Nie rozumiał swego usposobienia; lecz pani Ludwika pojmowała je dobrze, i wiedząc, jak natura człowieka jest złośliwą, liczyła na jéj pomoc.
Instynktownie czuła ona, że im więcéj ten chłopiec będzie poskramiany, tém bardziéj zechce się wydzierać w świat; a gdy mu się pozostawi swobodę, zadowolni go samo jéj poczucie i to przekonanie, że obecność jego jest drogą ukochanym osobom. Była to maleńka próba, która się widocznie powiodła, bo Dan zamyślił się chwilę, bezwiednie szarpiąc wachlarz, i rozważał tę rzecz w duchu. Jednakże to odezwanie się do jego serca i honoru musiało sprawić na nim wrażenie, gdyż rzekł po niejakiém wahaniu, z żalem wprawdzie, lecz stanowczo:
„Pozostanę tu jeszcze, a gdybym miał kiedy wyruszyć, w takim razie uprzedzę panią o tém. — Zgoda?“
„Zgoda! A teraz obmyślimy inny sposób parowania, żebyś nie potrzebował biegać po tym placu, jak wściekły pies, psuć mi wachlarzy, i bić się z chłopcami.“
Podczas gdy Dan starał się naprawić zrządzoną szkodę, pani Ludwika suszyła sobie głowę nad środkiem przytrzymania swego włóczęgi, póki nie polubi nauki.
„Cóżbyś na to powiedział, żebym cię zamianowała moim posłańcem?“ zapytała nagle.
„Czy to znaczy, że jeździłbym do miasta załatwiać sprawunki?“ zapytał Dan ciekawie.
„Tak; Franzowi się to sprzykrzyło, Silasa nie mogę teraz odrywać od zajęć, a pan Bhaer nie ma czasu. Koń nasz spokojny, ty dobrze powozisz, —
Strona:Mali mężczyźni.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.