Strona:Mali mężczyźni.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

jakieś niewytłumaczone, ale silne węzły. W któréjkolwiek stronie rozległéj łąki znajdował się „książę“, zawsze przygalopował do płotu, gdy nań gwizdnął Dan. Ten znowu był uszczęśliwiony nad wyraz, skoro to piękne zwierzę oparło mu łeb na ramieniu, patrząc intelligentném i piękném okiem.
„Rozumiemy się z sobą bez czczéj gadaniny, prawda?“ mówił Dan, dumny z zaufania konika, i tak zazdrosny o jego względy, że nikomu nie zwierzał się z téj przyjaźni, jednego tylko Teodorka biorąc czasem z sobą, na te odwiedziny.
Pan Laurence przyjeżdżał niekiedy zobaczyć „księcia“ i napomykał, że w jesieni sprawi mu już siodło.
„Nie będzie go trzeba zbytecznie poskramiać, bo takie to potulne, łagodne zwierzę. Ja sam przyjadę, żeby go okulbaczyć,“ rzekł pewnego razu.
„Wprawdzie pozwala się prowadzić na uzdeczce, ale wątpię, żeby się dał osiodłać nawet panu, odezwał się Dan, obecny, jak zwykle, tym oględzinom.
„Postaram się ująć go sobie pieszczotą, i będę na to przygotowany, że mię nieraz zrzuci z siebie. Zawsze się z nim obchodzono łagodnie, więc sądzę, że go tylko zadziwi nowość, ale się nie zalęknie, a swawolnymi wybrykami nie zrobi mi krzywdy.“
„Ciekawym, co on téż zrobi?“ pomyślał chłopak, skoro pan Laurence odszedł z profesorem, a konik wrócił pod płot, zkąd go zaprowadzono do pana.
Gdy Dan siedział na najwyższym szczeblu płotu, mając blisko siebie lśniący grzbiet konika, opanowała go gwałtowna chęć wypróbowania swych sił. Niezastanawiając się nad niebezpieczeństwem, uległ pokusie, i skoro źrebak pochylił się ufnie do podawanego mu jabłka, Dan szybko i cicho wsiadł na niego. Niedługo jednakże utrzymał się, bo z zadziwienia żachnął