Alfred zebrał takie mnóstwo grochu, że mu się zdawało, iż go nigdy nie nadąży łuskać; pani Ludwika doradziła zatém nowy i bardzo praktyczny sposób: wysuszone strąki rozrzucono po ziemi, Alfred grał na skrzypcach, a chłopcy tańczyli po nich i wymłócili wszystko, zaznawszy więcéj przyjemności niż trudu.
Fasola Tomka nie powiodła się, bo jéj wcale nie podlewał. Mając przekonanie że sama będzie o sobie pamiętać, pozwolił biédaczce póty mocować się z chwastem, póki z wysilenia, nie skończyła karyery powolną śmiercią. Musiał więc raz jeszcze skopać swój łan i zasiać groch pospolity; ale już był późny: przytém ptaki zjadły go dużo, i krzaki płytko sadzone pokładały się, — i gdy nareszcie ukazał się biédak, nikt o to niedbał, bo minęła jego pora. Chcąc się pocieszyć dobrym uczynkiem, przesadził Tomek wszystkie osty, jakie tylko znalazł, i pielęgnował dla Tobijaszka, który je ze smakiem pozjadał. Ten łan z ostami bardzo pobudzał chłopców do śmiechu, ale Tomek przekonywał ich, że lepiéj jest pamiętać o biédnym Tobijaszku, niżeli o sobie samym. Zapowiedział nawet że na przyszły rok poświęci cały swój grunt ostom, robakom i ślimakom, żeby żółwie Adasia, sowa Alfreda, a także i Tobijaszek, mieli swe ulubione pożywienie. Jakże to dobrze malowało roztrzepanego, lecz z poczciwém sercem, Tomka.
Adaś przez całe lato zaopatrywał babunię w sałatę; na jesieni zaś, posłał dziaduniowi koszyk rzepy tak wymytéj, że każda sztuka wyglądała jak duże, białe jajko. Babunia bardzo lubiła sałatę, a dziadunio miał zwyczaj często powtarzać następujący dwuwiersz:
„Lukullus, wstrzemięźliwość ceniąc niewątpliwie,
Wśród Sabinów pieczoną rzepę jadał chciwie.“