kie soki żywotne z ziemi, i promienie słońca świécącego w górze, bo leżała okrągła, złocista, — zapowiadając na długi czas doskonałe nadzienie do ciastek. Robcio z dumą pokazywał ją każdemu; a gdy przymrozki nastały, co wieczór przykrywał starą kołderką, otulając jakby ukochane dziecko. Gdy została nakoniec zerwaną, niedając jéj dotknąć się nikomu, sam z wielkim trudem powiózł na taczkach do lamusa; a dla uświetnienia pochodu, Dick i Dolo szli przed nim, w pełnych zbrojach. Matka obiecała, że na święto Dziękczynień nadzieje nią ciasteczka, dając przytém niejasno do zrozumienia, iż ma jakiś plan w głowie, który okryje chwałą wspaniałą banię i jéj właściciela.
Karolek zasiał ogórki, ale ciągłém obkopywaniem, obrócił je w niwecz. Przez dziesięć minut martwił się bardzo; poczém, puszczając to w niepamięć, zasiał garść błyszczących guzików, zapewne w przekonaniu że to są pieniądze, których mu dużo wyrośnie, i będzie wówczas tak bogaty, jak Tomek. Ponieważ nikt mu nie wzbraniał, robić ze swym ogródkiem co mu się podoba, wkrótce tak wyglądał, jak żeby go trzęsienie ziemi nawiedziło kilkanaście razy. W dzień ogólnych zbiorów, byłby miał do pokazania same kamienie i chwasty, gdyby nie to, że poczciwa Azya powiesiła kilka pomarańcz na jakiémś uschłém drzewku. Niezmiernie był uradowany tym cudem, i przez litość, nikt go nie rozczarował.
Nadziany przechodził różne troski z powodu swych melonów; tak mu było pilno bowiem skosztować je, że wyprawił sobie ucztę zanim dojrzały, i wpadł w niebezpieczną chorobę. Wydobywszy się nareszcie z téj biédy, poczęstował kolegów pierwszym melonem, sam nie kosztując ani kawałka. Jego owoce były wyborne i prędko dojrzewały, bo miał dla nich sło-
Strona:Mali mężczyźni.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.