Strona:Mali mężczyźni.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

nabrała przekonania, że w Plumfield panuje szczególnie skuteczne powietrze.
Karolek był idyotą, czyli „niewiniątkiem“ według rzewnego wyrażenia Szkotów i pomimo lat trzynastu, wyglądał na sześcioletnie dziecko. Niegdyś odznaczał się rzadką intelligencyą, ale go ojciec nadto rozwinął zbyt trudnymi wykładami i trzymaniem przy książkach po sześć godzin dziennie, w nadziei, że tak pochłaniać będzie nauki, jak strasburgska gęś łyka pokarmy wkładane jéj w gardziel. Zdawało mu się, że dopełnia w ten sposób obowiązku, tymczasem o mało go nie zabił, wpędziwszy w gorączkową chorobę. Gdy biédne dziecko przyszło nieco do siebie po tych przymusowych i smutnych wakacyach, wysilony jego mózg podobny był do tablicy zmytéj gąbką.
Była to strasznie ciężka nauka dla ambitnego ojca. Niemogąc znosić widoku tak obiecującego niegdyś dziecka, które wyszło na niedołężnego idyotę, wysłał go do Plumfield. Nie miał wprawdzie nadziei, żeby mu co jeszcze pomogło, ale przynajmniéj był pewien, że się tam z nim dobrze obchodzić będą. Karolek był potulny i łagodny; litość brała patrzéć, z jakim trudem stara się czegoś nauczyć, jak szuka niejako poomacku utraconych wiadomości, które tak drogo przypłacił. Dzień za dniem ślęczał nad abecadłem, z dumą wymawiając: A, B, w przekonaniu, że zna te litery; lecz nazajutrz rano już ich nie pamiętał i całą pracę rozpoczynał na nowo. Pan Bhaer był dlań nieograniczenie cierpliwym i nie ustawał w wysiłkach, chociaż się zdawały bezskuteczne. Niebiorąc się do książek, powoli starał się tylko usuwać mgłę z zaciemnionego umysłu i przywrócić mu tyle przynajmniéj intelligencyi, żeby nie był ciężarem i niedołęgą.
Pani Ludwika na wszelkie sposoby wzmacniała