Strona:Mali mężczyźni.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

który w ciepłych rękawiczkach, napełniał matce skrzynię, gwiżdżąc jak kos.“
„Jakie to śliczne!“ zawołał Dan; wolał bowiem zwyczajną, z potocznego życia wziętą powiastkę, niż najpiękniejszą bajkę czarodziejską. „Bądź co bądź, mnie się podoba ten chłopiec.“
„Ciociu, czybym nie mógł rąbać dla ciebie drzewa?“ zapytał Adaś, któremu to opowiadanie nasunęło myśl nowego zarobku dla matki.
„Proszę opowiadać o złym chłopcu, bo ja wolę tego słuchać!“ odezwała się Andzia.
„Albo o niedobréj dziewczynie,“ rzekł Tomek, któremu jéj nieprzyjaźń zatruła cały wieczór: jabłko wydawało mu się gorżkie, mak mdły, orzechy twarde, a widok Antosia i Andzi siedzących obok siebie na sofie, obrzydzał mu życie.
Ale pani Ludwika już przestała opowiadać, — spostrzegła bowiem, że Robcio usnął, ściskając kilka ziarnek maku w tłustéj rączce. Owinęła go więc kołderką, wyniosła i położyła, — niebojąc się, aby wyskoczył powtórnie z łóżeczka.
„Zobaczymy, kto téż wejdzie teraz,“ rzekł Emil, siadając przy drzwiach otwartych na rozcież, dla przynęty.
Najpierw przeszła Marya-Anna; zawołano ją, ale ostrzeżona przez Silasa, roześmiała się tylko i pospieszyła daléj. Po chwili, otworzyły się główne drzwi i dał się słyszéć silny głos nucący w sieni:

Ich weiss nicht, was soll es bedeuten,
Dass ich so traurig bin![1]

„Wuj Fritz! Roześmiejcie się głośno, to z pewnością przyjdzie,“ rzekł Emil.

  1. Nie wiem, co znaczyć ma,
    Że smutek w sercu trwa.