Strona:Mali mężczyźni.djvu/329

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wszyscy wybuchnęli wesołym śmiechem, pan Bhaer wszedł istotnie, pytając:
„W co się bawicie, chłopcy?“
„Złapany! złapany! Nie możesz pan stąd wyjść, póki nie usłyszymy historyi!“ krzyknęli chłopcy, zamykając za nim drzwi.
„Więc to był wybieg? Ależ ja wcale nie mam ochoty odejść, bo tu bardzo miło, — i zaraz wywiążę się z długu.“
Rzekłszy to, usiadł i zaczął opowiadać:
„Dawno już temu, twój dziadek, Adasiu, wybrał się z kazaniem do pewnego miasta, żeby zebrać trochę piéniędzy na dom przytułku, dla sierot chowających się u kilku zacnych, lecz ubogich osób. Kazanie powiodło się i uciułał dosyć znaczną sumę. Jadąc stamtąd w inne miejsce, znalazł się wśród pustyni, późnym już wieczorem, i właśnie myślał, jaka tam wygodna okolica dla złodziei, kiedy spostrzegł człowieka z podejrzaną miną, który wyszedłszy z lasu, powoli zmierzał ku niemu, jak gdyby go oczekiwał. Dziadunio zaniepokoił się trochę o piéniądze, i w pierwszéj chwili chciał powrócić, skąd przybył; ale koń był zmęczony, i przykro mu było podejrzéwać tego człowieka, więc się powstrzymał. Przybliżywszy się doń, zobaczył, że jest tak nędzny, schorzały i obdarty, że poczuł wyrzuty sumienia: zatrzymał zatem karyolkę, i rzekł przyjaźnie:
„Zdajesz się znużony, mój przyjacielu, więc siądź tu przy mnie.“
Podróżny widocznie się zdziwił i zawahał, lecz wsiadł po chwili. Nie zdawał się skłonnym do gawędy, ale za to dziadunio mówił rozumnie i ze zwykłém ożywieniem, — o tém, jaki ten rok był ciężki, jak ubodzy ucierpieli, i jak trudno było radzić sobie