niekiedy. Człowiek ten miękł powoli, i ujęty przyjazną gawędą, opowiedział, że przebywszy ciężką chorobę, nie mógł pracować, co go doprowadziło do rozpaczy, miał bowiem kilkoro dzieci. Dziadunio zdjęty litością, zapomniał o swéj obawie. Zapytawszy nieznajomego o nazwisko, obiecał wystarać mu się o zajęcie w pobliskiém miasteczku, mając tam liczne stosunki, i wydobył z kieszeni pugilares z pieniędzmi, żeby zapisać jego adres. Gdy szukał ołówka i papiéru, nieznajomy wlepił weń taki wzrok, że dziadunio ze strachem przypomniał sobie, co ma w pugilaresie, lecz powiedział:
„Mam tu wprawdzie pewną sumkę, ale jest własnością biédnych sierót; gdyby nie to, podzieliłbym się z tobą. Ja sam nie jestem bogaty; dam ci jednak chętnie tę sztukę pięciodollarową dla dzieci, bo wiem, co to jest być w potrzebie.“
Gdy nieznajomy otrzymał tę sumkę dobrowolnie ofiarowaną, utracił chciwy i twardy wyraz twarzy, spojrzał z żywą wdzięcznością, i nietknąwszy piéniędzy sierot, jechał w uniesieniu aż do samego miasta. Skoro chciał tam wysiąść, dziadunio uścisnął się z nim za ręce, i zamierzał zaraz ruszyć w drogę; ale podróżny, jakby wiedziony jakąś wyższą siłą, odezwał się:
„Gdyśmy się spotkali, byłem tak zrozpaczony, żem chciał okraść pana, ale mnie powstrzymała twa dobroć; niech cię Bóg błogosławi za to, żeś mię zbawił od złego!“
„Czy go dziadunio jeszcze widział kiedy?“ zapytała ciekawie Stokrotka.
„Nie; ale mam nadzieję, że ten biédak znalazł zajęcie i nie potrzebował już kraść.“
„To była wysoka delikatność; co do mnie, byłbym go zbił,“ odezwał się Dan.
Strona:Mali mężczyźni.djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.