Strona:Mali mężczyźni.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Pani Bhaer potrząsnęła głową i odwróciwszy kartę, rzekła:
„Tylko temu pokazuję sprawozdanie, kogo się ono dotyczy. Nazywam to „księgą sumienia“ i jedynie nas dwoje będzie wiedziało, co zostanie napisaném pod twém imieniem. Od ciebie zależy, czy będziesz rad lub upokorzony, czytając to w przyszłą niedzielę. Bądź co bądź, będę się starała ułatwiać ci wszystko w téj nowéj siedzibie, i tego tylko wymagam, żebyś spełniał nasze nieliczne przepisy, żył zgodnie z chłopcami i nauczył się czegoś.“
„Będę się starał,“ rzekł Alfred, i wychudła jego twarzyczka zarumieniła się pod wpływem silnego pragnienia, by matka Bhaer była z jego powodu „uradowana i dumna“, a nie „smutna i zawiedziona“.
„Jaka to musi być kłopotliwa rzecz, pisać o tylu chłopcach,“ dodał, gdy po zamknięciu książki przyjaźnie poklepała go po ramieniu.
„Mnie to bynajmniéj nie utrudza, bo nie wiem doprawdy, co mi droższe: chłopcy czy pisanie,“ rzekła śmiejąc się ze zdumionéj twarzy Alfreda. „Wielu osobom chłopcy wydają się plagą, ale to dla tego, że ich nie rozumieją. Ja zaś rozumiem ich, i nie spotkałam dotąd takiego, z którym nie mogłabym sobie doskonale poradzić, gdy mu trafię do serca. Zdaje mi się, że nie umiałabym już żyć bez tych moich drogich, hałaśliwych, psotnych, rozpustnych chłopaków. — Cóż ty na to, Teodorku?“ zapytała, ściskając łotrzyka w sam czas, gdyż właśnie zabierał się włożyć sobie do kieszonki, odetkany kałamarz z atramentem.
Alfred słysząc pierwszy raz w życiu coś podobnego, sam nie wiedział, czy mieć matkę Bhaer za kobietę niezupełnie zdrowych zmysłów, czy téż za najmilszą w świecie. Pomimo jéj dziwacznych upodobań, skłaniał