Strona:Mali mężczyźni.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

„O nie! Urodził się w stajence i tak był biédny, że gdy dorosł, nie miał domu, gdzieby mógł mieszkać i czasami nie miał co jeść, póki go kto nie wspomógł. Chodził po świecie głosząc nauki, nawracając na dobrą drogę, aż go wreszcie źli ludzie umęczyli na śmierć.“
„Za co?“ spytał Alfred i usiadł na łóżku, aby lepiéj widzieć i słyszéć, tak go zajął Bóg-Człowiek, który dbał o biédnych.
„Opowiem ci to wszystko: ciocia Ludka nie będzie się gniewać,“ rzekł Adaś i usiadł na przeciwległém łóżku, rad że może opowiadać swą ulubioną historyę.
Dozorczyni zajrzała, czy Alfred usnął, ale zobaczywszy co się dzieje, wymknęła się po cichu do pani Bhaer i z macierzyńskiém wzruszeniem na poczciwéj twarzy, powiedziała:
„Czy droga pani zechce zobaczyć coś pięknego? Oto Alfred wsłuchany całą duszą w Adasia, który jak prawdziwy aniołek opowiada mu historyę o dzieciątku Jezus.“
Pani Bhaer umyśliła pójść i pomówić chwilę z Alfredem, zanim uśnie, bo się już nieraz przekonała, że poważne słowo powiedziane w takiéj chwili, często sprawia dużo dobrego. Ale gdy zobaczyła, zakradłszy się do drzwi, jak Alfred chciwie połyka wyrazy przyjaciela, podczas kiedy tenże stłumionym głosem opowiada słodką i wzniosłą historyę, jak go jéj nauczono, i piękne oczy wlepia w luby wizerunek wiszący na ścianie, poczuła łzy i po cichu odeszła, mówiąc sobie:
„Adaś bezwiednie będzie pomocniejszy temu biédnemu chłopcu, aniżeli ja, nie chcę więc psuć jego dzieła, ani jedném słówkiem.“
Szept dziecięcych głosów przeciągał się długo: jedno niewinne serce udzielało drugiemu ważnéj nauki