Strona:Mali mężczyźni.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

gniewnie. W koszyku były dwa maleńkie kawałki mięsa, gruszka pieczona, ciasteczko i papiér z napisem nagrézmolonym przez Azyę: „Śniadanie dla panienki, jeżeli jéj się nie uda gotowanie.“
Nie potrzebuję jéj szkaradnych gruszek, ani niczego! Uda mi się gotowanie, i przekona się, że będę miała wyborny obiad!“ zawołała Stokrotka z oburzeniem.
„Może nam się to przydać, jak goście przyjdą Zawsze jest dobrze mieć coś w śpiżarni,“ rzekła ciocia Ludka, nauczona tego własném doświadczeniem, po wielu gospodarskich niepowodzeniach.
„Teodolet chce jeść,“ oznajmił chłopczyna, które mu zdawało się, że jużby czas było coś skosztować. Matka dała mu do uporządkowania swój koszyk od robót, w nadziei że spokojnie posiedzi, póki się nie dokończy obiadu, i na nowo zaczęła gospodarować.
„Wstaw na ogień jarzyny, nakryj stół, a potém rozpal węgle, żeby usmażyć befsteak.“
Jakaż to była przyjemność patrzeć jak kartofle podskakują w garnuszku, zaglądać do grochu czy mięknie, otwiérać co pięć minut piecyk, żeby zobaczyć czy się torcik przyrumienia; a nareszcie skoro się już węgle rozpaliły, włożyć na patelnię dwa kawałki mięsa, i ostrożnie obracać je widelcem. Najwpiérw były gotowe kartofle, i nic dziwnego, bo cały czas stały na wielkim ogniu; pogniotła je małym tłuczkiem, dodała dużo masła, — o soli zapomniała — a potém ułożyła je na czerwonym talérzyku, przygładziła nożykiem, oblała mlékiem i wstawiła w piec, żeby się przyrumieniły.
Tak ją zajęło to wszystko, że zapomniała o torcikach; dopiéro otworzywszy piecyk dla wstawienia