Strona:Mali mężczyźni.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

„Zostańże na kilka dni; zobaczymy, jak nam będzie z sobą. — Zajmij się nim Alfredzie, dopóki pan Bhaer nie przyjdzie do domu i nie rozstrzygnie téj sprawy,“ rzekła pani Ludwika, przejęta obawą, czy jéj nie będzie zbyt trudno radzić sobie z tym zimnym chłopcem, który wlepia w nią wzrok tak twardy, podejrzliwy i ponury.
„Chodźmy, Alfredzie,“ rzekł Dan, i znowu ciężko powlókł się za nim.
„Dziękuję pani,“ dodał tenże i wyszedł, niemogąc sobie wytłumaczyć, dla czego sam doznał tak odmiennego przyjęcia.
„Moi koledzy urządzają cyrk w stodole, czy chcesz go zobaczyć?“ zapytał, gdy zeszli ze wschodów.
„Duże to chłopcy?“
„Nie, więksi poszli łowić ryby.“
„To mnie zaprowadź.“
Alfred zawiódł go do wielkiéj, nawpół opróżnionéj stodoły, gdzie swawoliło grono chłopaków — i przedstawił im swego przyjaciela. Duże koło było odznaczone sianem na podłodze, a w środku stał Adaś z długim biczem; Tomek zaś, skacząc na cierpliwym osiołku, udawał małpę.
„Proszę zapłacić za wejście, bo inaczéj nie zobaczycie przedstawienia,“ rzekł Nadziany stojący przy beczkach, w których mieściła się orkiestra, złożona z Antosia grającego na grzebieniu i z Robcia, który co sił, walił w bęben.
„On jest gościem, więc zapłacę za nas obu,“ odezwał się grzecznie Alfred, i wrzucił dwie zgięte szpilki w suszony grzyb, służący za skarbonkę.
Ukłoniwszy się całemu towarzystwu, usiedli obaj na beczkach, poczém zaczęło się widowisko.
Gdy małpa zeszła ze sceny, Antoś zaczął się popisywać zręcznością: to przeskakując przez stare