Strona:Manifest powszechnej miłości.pdf/3

Ta strona została skorygowana.

strzeże swej odrębności indywidualnej — i tylko przy zachowaniu zupełnej swobody wewnętrznej może istnieć w niej duch religijny, misterjum odwiecznego zagadnienia: skąd i dokąd? Człowiek winien stać się sam własnym swym kapłanem i ojcem teologiem, czuwając bacznie nad nietykalnością sumienia, nie zgadzając się na kompromisy w Sprawie Bożej lub półuczucia. Mam więc na myśli nie narzuconą przez państwo lub kaznodzieję religję, lecz spontanicznie wypływającą z głębi duszy Ideję o sobie, świecie i wiekuistej prawdzie Bożej; mam na myśli religję odczuwania bytu, polegającą nie na buncie, kwietyzmie lub pokorze, lecz na jednej choćby chwili zadumy: jestem, istnieję, żyję...
A kiedy myśl ta dotrze do głębi duszy, kiedy, abstrahowana od wszystkich innych, zapłodni ją, — dusza radośnie wchłaniać zaczyna życie, zaczyna być duszą religijną, czyli szczęśliwą.
I tu się rodzi Miłość.

3.

Miłość powszechna, wszechmiłość, przechodząca w chrystjanizm kosmiczny — oto źródło, z którego trysnął olśniewający strumień twórczości Whitman’a. Ujściem jego jest ocean bytu, wszystko, co istnieje, a popierwsze — demokracja.
Wspaniałym rozmachem żywiołowej fantazji, nadludzką wprost ekstazą, uczynił on z demokracji siłę zwycięską; zrozumiał, że ta potęga świata posiada ukryty gdzieś patos religijny. Odkrył go — I proklamował się na najwyższego kapłana. Tę demokrację Whitman’a należy zrozumieć. Niema ona nic wspólnego z mityngami, partjami i strejkami. Nie. „Jest to wielka, święta armja, krocząca bez Napoleonów od zwycięstwa do zwycięstwa.“ (Czukowski). Ta armja olbrzymia — to my, jej szeregowcy, z domów, ulic, rynków, teatrów, uniwersytetów, restauracji, banków i wszystkich frontów świata. Warstwy społeczne, kasty, narody i rasy stają się jednym demosem, jednym kolosalnym cielskiem, rzuconym na kontynenty. To cielsko natchnął bard amerykański duchem, dał mu religję i powiedział: jesteś Bogiem! To nie socjalizm, nie społeczeństwo, lecz żywioł wszechmiłości! Tłum, masa, wzgardzona i sponiewierana przez t. zw. „arystokratów ducha“, epigonów spaczonej idei nietzsche’ańskiej, — to potęga, godna hołdów i uwielbienia, to niespożyta siła współczesności, to ci, którzy w chwili obecnej strzaskani, pomiażdżeni, poszarpani, z krwi własnej i męki tworzą historję! To ci, którzy świat zabudowali, ziemię pługami zryli, w fabrykach i warsztatach struli sobie płuca, w biurach i kancelarjach pędzą dni monotonne, to tłum, szary tłum przeciętnych ludzi, tak skwapliwie odgradzany od siebie przez wielu chińskim murem swej wyższości, inteligencji, subtelności i niebotycznych aspiracji! Kobiety i mężczyźni (nie panie i panowie!), demos całego globu, święta armja pracowników: uczonych czy szewców, dziennikarzy czy stolarzy, profesorów czy woźniców, — to my, wszyscy potrzebni, wszyscy konieczni, w każdym duch żywie, każdy ma do życia, Boga i chwały jednakowe prawa!
Demokracja — to pierwsze słowo Whitman’a. A drugie — to Nauka. Nauka i Demokracja: dwie nieuniknione drogi, po których musi kroczyć przyszła ludzkość. Nie ten jest poetą nauki, kto pisze sonety o utra-fioletowych promieniach, lub stance o tlenie, wodorze, i tramwajach (porówn. futurystów), lecz ten, kto przepoił istotę swą naukowym zrozumieniem, naukowym odczuciem świata, które niepostrzeżenie coraz bardziej ogarnia duszę współczesną i zmusza ją, aby każdym nerwem, każdą kroplą krwi odczuła nową moc emocjonalną, nowe źródło tajemniczego jeszcze liryzmu. Poezja jest wtedy najwyższym aktem myślowym, gdzie wola, uczucie i rozsądek łączą się organicznie w niepodzielną całość; poezja staje się tęczą przymierza pomiędzy nauką i religją.