Strona:Manifest powszechnej miłości.pdf/4

Ta strona została skorygowana.

Te dwa hasła naszej epoki są podłożem, na którym Whitman wybudował wzniosły gmach swego światopoglądu.
Bóg, nieśmiertelność, tożsamość ciała i duszy, patos istnienia, entuzjazm kosmiczny i poczucie gromady demokratycznej — oto jej pierwiastki zasadnicze. Nie jest to jednak poezja dźwięcznych słówek, ani filozofja terminów, abstrakcji, rozmaitych „izmów“, „azmów“ itp. Whitman przemówił zwykłą, potoczną mową o zwykłych codziennych sprawach. Lecz ta potoczność, ujęta w cudowny rytm dytyrambiczny, niesforny często, więcej nam mówi, niż eleganckie strofy niejednego z rozestetyzowanych poezjantów. W dziele jego, zatytułowanym skromnie „Źdźbła trawy“, Słowo po raz drugi stało się ciałem, czynem, oczywistością.

4.

Jeżeli mowa o stosunku t. zw. „świata” do poezji, to w samo sedno sprawy trafił Heine, mówiąc: „Diese Welt glaubt nicht an Flammen, und sie nimmt’s für Poesie“. Większość ludzi nie wierzy rzeczywiście w Płomienie, w żywy ogień, w to, co jest naocznym dowodem piękna i Boga na świecie; nie wierzy i nazywa to poezją, która jest pono powszedniości wrogiem śmiertelnym, powinna jej unikać i stać się, sit venia verbo, aeroplanem, unoszącym nas ponad tak zwaną „szarość i nudę“ życia codziennego w regjony marzeń, fantazji, snów, zapomnień i wszelkiego rodzaju oszołomnych alkoholów ducha. Czyni się więc w pogoni za pięknem wyprawy do muzeum, na koncerty, do teatrów, aby przez kilka godzin choćby, nasycić się atmosferą wzniosłej sztuki, zanim się znów powróci do tej nieznośnej, szarej, przytłaczającej... „prozy“.
Aż nagle rozległ się jakiś głos proroczy, uderzył ktoś tryumfalnie w radosny dzwon zachwytu, przejrzał, dostrzegł i krzyknął, żeśmy ślepcy! Zdarł nam zasłonę z oczu, zaczął nas oprowadzać po świecie, pokazał nam nas samych przy żmudnej pracy codziennej i błahych kłopotach, pokazał ludzi, zwierzęta, rośliny, kamienie, rzeki, lasy, domy, ulice, ba! meble nawet, wszystko do najdrobniejszych szczegółów i zdarzeń, — i zachłysnął się wprost radością, powtarzając co chwila: spójrzcie — to wszystko cuda, to mądrość, szczęście, objawienie i Bóg!
Ten głos proroczy — to pieśń Whitman’a. Chaos współczesnego życia objął on myślą o Wszechjedni. Gigantycznym entuzjazmem pochwalił wszystko, stworzył demokratyczną rzeczpospolitą całokształtu istnienia, gdzie rządzi jedno wszechuczucie: Miłość.
Nie zapominał on ani na chwilę, że dokoła wirują miljony światów. Spojrzenie wstecz było dlań spojrzeniem w miljony wieków ubiegłych, spojrzenie w przyszłość — nieskończonością. W każdej kropli wody widział oceany, w kążdej sekundzie — wieczność. Tak jest przecież: jeno nie myśli się o tym. Nauka obdarzyła człowieka nowym kosmosem — i oto pierwszy wielki jego piewca (Czukowski). Teleskop porwał myśl ludzką w ogrom gwiezdnej zawieruchy na niebie sierpniowym, w kołowrót słońc i konstelacji, w niezmierzone dale miljonów kilometrów, w okresy, gdzie tysiącwiecza są chwilą. Mikroskop ukazał oczom człowieka taką nieskończoność podzielności materji, taki bezkres światów w najdrobniejszym pyłku, że trzeba było stanąć, umówić się bez żadnych ceremonii, że istnieje ostatecznie granicą, atom, coś niepodzielnego już, gdyż inaczej uczeni nie daliby sobie rady.
Astronomia, biologja, chemja i fizyka roztoczyły tyle dziwów i cudów, że dusza współczesna coraz bardziej przejmuje się nauką. Nauka zaś może być dla duszy drogą ku prawdziwej wiedzy, taksamo jak Sztuka. Drogą, powtarzam, nigdy celem ostatecznym i samą wiedzą. Dla nauki najmniejszy lasecznik taksamo uczestniczy w życiu wszechświata, jak mózg Szekspira. Piłka dziewczynki biegnie podług tych samych praw, co najodleglejsza