Strona:Manifest powszechnej miłości.pdf/5

Ta strona została skorygowana.

gwiazda. Kto więc, jak Whitman, obejmie myślą całość bytu, głęboko zrozumie mistycyzm aktu życia we wszystkich szczegółach, objawach i możliwościach; kto, mając jak on wiecznie wytężone oczy ku przenikającej wszystko idei Bóstwa, zastanowi się nad tą Wielką Sprawą, — ten go zrozumie.
I ten zrozumie, że sprawdzianem i miarą rzeczy nie może być kanon, dogmat i rutyna, lecz dusza własna, dusza doskonaląca się, wyzwolona i wyzwalająca.

5.

Niema nic lepszego ani gorszego, żadnych hierarchji, żadnych kategorji — oto pierwsze słowo poety. Wszystkie czyny, rzeczy i uczucia są jednakowo ważne, piękne i potrzebne. Drobny kwiatek nie jest mniejszy od dróg międzyplanetarnych, krowa, pasąca się na łące, jest nie mniej piękna od Venus z Milo; ujrzeć strączek grochu — mędrsze to i godniejsze zastanowienia, niż stosy ksiąg; ciało nie jest gorsze od duszy, a dusza od ciała; ropucha jest arcydziełem, i nie oddano jej jeszcze dotychczas należnego hołdu. Wszystko jest boskie, piękne i święte. Wszystko — albo nic. Prawicie o jakichś cudach, mówi poeta. Wszak każda chwila dnia i nocy jest cudem; każdy cal sześcienny przestrzeni, każdy kawałek powierzchni, każda odrobina materji. I cudem jest to, że chodzę, że widzę, mówię, jestem rozumiany, mogę wykonywać ruchy, czuję smak potrawy — wszystko, wszystko! Sam fakt istnienia czegośkolwiek, wzrostu, ruchu, trwania, bytu, jest dla Whitman’a szczęściem upojnym. W każdej rzeczy czekają tysiące prawd i rozwiązanie wszelkich zagadnień. Wszędzie i zawsze, we wszystkich zjawiskach, poczynając od najogromniejszych i kończąc na najmniejszych, widzi on moc odwieczną, mus kierowniczego ducha Twórcy. Wierzy on w rzeczywistość, w to, co jest; „uderza w nim to poczucie siły, że dwa razy dwa jest cztery: jeżeli ktokolwiek zauważy, że na księżycu dwa razy dwa równać się może pięciu, to cieszy się, że się na księżyc, dzięki Bogu, nie dostał“ (Patkowski o Chesterton’ie); usprawiedliwia świat we wszystkich objawach, potysiąckroć powtarza: wszystko jest w porządku, wszystko urządzone dobrze i mądrze. Chwali śmierć taksamo jak życie, bo nic nie ginie. Wrosła weń głęboka wiara w najcudowniejszą niezniszczalność materji i ducha. „Nie zginął młodzieniec, co umarł i został pochowany, głosi Whitman; ani młoda kobieta, którą pogrzebano przy nim, ani dziecko, co zajrzało przez uchylone drzwi i skryło się i nigdy już nie powróci; ani starzec, co żył bez celu i z goryczą w sercu; ani nędzarz i pijak, stoczony przez wódkę i złą chorobę, ani niezliczone mnóstwo nieszczęśliwych bezimieńców i wyrzutków, nic, nic nie zginęło jeszcze w mirjadach mirjadów sfer.“
Uduchowił on materję i gotów jest szaleć z radości i zachwytu, przyglądając się kawałkowi skóry na ręce, i „odetchnąć tylko — to odetchnąć Bogiem“, jak mówi Norwid, a najcieńsza żyłka w ciele może wykpić wszystkie maszyny.
Kocha upał — za to, że grzeje; kocha mróz — za to, że ziębi; wodę — że jest mokra, piasek — że suchy. Sławi rozkosz i cierpienie, szczęście i nieszczęście, zwycięstwo i klęskę, dobro i zło, wszystkiemu śpiewa psalmy uwielbienia; co się staje — to musiało się widocznie stać, gdyż w przeciwnym razie, czyżby się stało? Czy sądzicie, pyta, że prawa wszechświata są złe, niedostateczne, i że trzeba je oddać do naprawy? Zapewnia, że gotów jest polewać wszystko, co rośnie, śpiewa hymn niesłychany, hymn, jakiego ludzkość dotychczas nie znała: pieśń o powszechnej miłości entuzjazmie kosmicznym.
Popierwsze zaś sławi siebie.
„Ja, Whitman, kosmos, syn manhatańczyka, bujny, dorodny, zmysłowy, piję, nasycam się, rodzę, sławię samego siebie“.